Crisstimm

 
registro: 14/12/2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Pontos28mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 172
Último jogo

Wielkomiejska, majowa historia o miłości (cz.2)

- Moja musi być obowiązkowo  – zaprzysiągł szeptem Władeczek i pogrążył się w rojeniach majowo-miłosnych. Widział już siebie w aleganckich sztanach, w wyglancowanych sztybletach,  z przepyszną kelnerką u boku, przechadzających się w niedzielne popołudnie po bulwarach, wśród zazdrosnych spojrzeń ferajny i byłych, niedoszłych kochanek. Słyszał już te ochy i achy, pełne zawiści wzdychania i czuł jak rośnie w  nim duma z najwyższej próby wybranki.

   Rozsiadł się wygodniej, poczuł się bardziej swojsko, zatoczył koło mocnym, stanowczym spojrzeniem. A co? Przecież to jego przyszła małżonka tu gospodarzyła.

   Stali bywalcy, którzy weszli po Władysławie zdecydowanie zbyt mocno fatygowali pannę Kazimierę i Władek odczuł  zniecierpliwienie oraz głód jej bezpośredniej obecności.

- Panno Kaziu, ogóreczka kiszonego bym se usilnie zażyczył – huknął pełnym głosem.

    Panna Kazia z miną wciąż przepisowo kulturalną podała zielonego zakiszonego, po czym ze sporą dawką lekkości ponownie odeszła ku swym obowiązkom.

   Rozczarowanie lekko ukłuło Władeczka. Jakże to tak? Wielce obiecujące były początki, a teraz taka zupełnie niewłaściwa obojętność?

- Panno Kaziu?!

   Zdążył przyzwyczaić się już do jej natychmiastowej reakcji, toteż ogarnęło go ogromne niezadowolenie, iż nie przybiegła na zawołanie. Jednak chwilę później sam ją sobie usprawiedliwiał.

- Zapracowana.  Bidulka moja.  A te kiziory nic tylko ją fatygują wte i wewte.

   Pogładził się po karku i głośno odchrząknął.

   No, jak długo można tak czekać?

   Znów odchrząknął, głośno zagarniając ślinę. To powinno zadziałać.  Jednak, gdy i ten manewr nie wypalił, zakaszlał, a potem lekko zatupał i zastukał w stolik.

   I owszem, zwrócił uwagę, tyle że stałych bywalców.

- Szanowny pan,  czego zbędny  hopsztos czyni? Przyndzie czas, przyndzie obsługa – zbeształ go jeden  z nich.

   Już miał Władeczek na końcu języka finezyjną ripostę, która w same pięty poszłaby by rozmówcom, gdy zjawiła się urocza kelnereczka.

- Królowo! – zakrzyknął prawie na wdechu. - Pić się chce wciąż okrutnie, daj mnie jeszcze seteczkę… albo nie! Lornetę. Aaa i oczywiście meduzę pod to.

   Kelnerka obrzuciła go wnikliwym spojrzeniem, które Władek odebrał jako czułe i pełne podziwu dla jego osoby, coś tam zamruczała pod nosem i odeszła, by po chwili powrócić ze spełnionym zamówieniem.

   Na zycher jej się mocno podobam, pomyślał i obrzucił triumfalnym wzrokiem siedzących w rogu stałych bywalców.  A te lutki w życiu nie zdobyłby przychylności takiej glanc kobitki.

   Knajpa pomału zapełniała się gośćmi, a dzień zmierzał w kierunku wieczora.

   Władek miał już niebagatelną konsumpcję na sumieniu, a i z seteczek powstawała  już druga dziesiątka. Coraz trudniej było doprosić się niepodzielnej uwagi panny Kazimiery i z coraz mniejszą gorliwością spełniała zamówienia.

   W końcu, gdy po kilkunastu minutach nawoływania podeszła, miała wyraźnie nieżyczliwy wyraz twarzy i srogie spojrzenie. Jednak Władek wziął to za zmęczenie i nawet przemknęła mu myśl, że gdy zostanie jego żoną zakaże jej tak ciężko pracować, albo przynajmniej ograniczy tę jej zawodową swobodę.

- Szanowny pan ma już u nas w poczęstunku okrągłe czterdzieści trzy złote, trzynaście groszy.  Czy mógłby szanowny uiścić bieżący rachuneczek przed dalszym zamawianiem?

   No i tu nastąpiła mała konsternacja. Bo choć Władeczek nieba by uchylił swojej bogdance, to akurat takiej kwoty nie posiadał. Ba!  W sumie to nie posiadał żadnej, tyle że w tym majowym amoku miłosnym zupełnie o tym zapomniał.

- Nie będę tu madonno żadnych kabałek opowiadał i powiem wprost, że z tego rachunku to będą nici – wyznał z rozbrajającą szczerością.

   Przez moment myślał, że ujmie ją ta prostolinijna uczciwość i  jakoś się tam dogadają, tymczasem panna Kazia zareagowała zupełnie nie po jego myśli. Ujęła się pod boki, zmarszczyła brwi i zakrzyknęła wielce oburzona:

- Czego to? Pan szanowny raczysz se diabelsko kpić?

- Nie no, bynajmniej,  jak pragnę zdrowia! Tyle, że z kabony właściwie nic nie będzie… Aczkolwiek, jest i sprawa taka… chciałem do niezrównanych nóżek szanownej się pokłonić i rzec coś w materii bardziej poufnej.

- Paaanie! – zakrzyknęła oburzona Kazimiera. – Czego mi tu farmazony wciskasz? Płać pan natychmiast  i to już!

- Kiedy mówiłem, że nie ma sensu szarpać rymanarki i sięgać do piterka, bo zwyczajnie  płótno w kieszeni.

   Tego już było za wiele. Rozeźlona pracownica pchnęła lekko klienta i wrzasnęła mu wprost do ucha.

- Kizior szubrawy!

   Chciał Władeczek ułagodzić sytuację, obiecać, że wszystko, jak należy, spłaci w odpowiednim czasie, że teraz to nie jest zasadnicze, bo tak właściwie najważniejsze jest rodzące się właśnie uczucie i to właśnie trzeba pielęgnować, a nie martwić się o przyziemne sprawy gotówkowe.

- Panno Kaziu, to nie że ja jaki byle gzymsik jestem, nie, Boże broń! Ja to leguralnie, chciałem oświadczyć, że choć gotóweczki brak to jest osobista ekscytacja paninymi wdziękami i jest nawet pewna stronniczość w tym względzie… No fakt, jestem i może lekutko pod ankoholem,  ale jak Bozie kocham, to wszyściutko oddam, a ciebie madonno…

   Panna Kazia nie dała jednak dokończyć tej pełnej emfazy myśli i zareagowała zwyczajnie ordynarnie, bowiem zawołała w kierunku kuchni by dali znać na policję, że niby jest poważna chryja.

   I tu faktycznie zrobił się niezły rejwach. Stali bywalcy wtrącili się w dyskurs, wyzywając pana Władeczka od andrusów i szumowin.

 - Ale kochani, pod chajrem, ja to wszystko ułagodzę! – zaklinał się nasz bohater ze łzami w oczach. Jednak nie dało się, otoczyli go, zwyzywali, poszturchali, a jeden skakaniec kopnął dotkliwie w łydkę.

   W całym tym zamęcie pogubił się nasz Władeczek i choć kochał już mocno pannę Kazimierę, to niefortunnym zbiegiem okoliczności, broniąc się przed atakami hordy barowej i ją rąbnął z całej siły w prawe ramię.

- Auuuuć  – zawyła anielica i dorzuciła kilka zupełnie nieniebiańskich epitetów.

Gdy zjawił się stójkowy, Władziu praktycznie był już obezwładniony.

Inna sprawa, że faktycznie zaprzestał ataku i obrony i zwyczajnie poddał się emocjom spływającym kroplami po twarzy.

- Tufta jedna bez czci – sapał, gdy go odprowadzano do aresztu.

- Widzi władza? Widzi? Przecież na taki mortus każden może się naciąć... Nawet najbardziej oblatany meter. Nie ma chodu...  Czego to kobieta może uczynić z porządnego człowieka? Żaden mantyka ze mnie, a ta raszpla takie farmazony na mnie nagadała, obsztorcowała jak wlezie... Panie władzo, a przecież ja ją…

- Spokojnie wszystko wyjaśnimy na komisariacie.

   Dał się Władeczek odprowadzić na dołek, bo dotarło już do niego, że na nic zda się raban robić. I choć wciąż w nim siedziała złość na odrzucenie prawie-oświadczyn, to równie mocno siedziało przekonanie, iż drugich takich rarytnych nóżek nie znajdzie na całym świecie i że doświadczył właśnie dotnięcia najprawdziwszej miłości.

- Nie mogę żyć bez niej! – oświadczył w komisariacie na pytanie o nazwisko.

Policjanci pokiwali ze zrozumieniem głowami, jednak upierali się przy tym, aby zdradził, jak się nazywa.

- Pod słowem, wrócę tam i zdobędę ją!

I tu Władeczek kompletnie się rozkleił, bowiem dotarło do niego jak niewiele brakowało by majowa miłość odmieniła koleje losu i jak pierwszorzędnie to schrzanił.

-  A dajcie mnie lepiej, panie salceson, dożywotkę.  Bez Kazi wyłącznie amba.

Dyżurny wiekowy był człowiek i niejeden złamany żywot już widział, więc bez zbędnych ceregieli pchnął nieszczęśnika w kierunku celi i uśmiechając się smętnie poradził.

- Utnij ty se lepiej szlumerka, spory pobyt cię tu czeka, a ksiuty same przejdą do jutra.

A potem, gdy już po spełnieniu powinności służbowych, został sam w pokoju, ciężko przysiadł na krzesełku, pokiwał głową i filozoficznie westchnął:

- Maj. Maj. Maj. A co roku to samo; ksiuty, lalki, farmazony… Ferajnie maj miesza w makówkach, a my ślipiami świecimy, że w pakamerze miast, jak należy,  prawinnych apaszy, samych fatygantów puszkujemy. Sakramencki maj! K…lempa mać!