Nauczyło mnie to życie jak nieczułość na twarz wdziewać,
nauczyło jak bólowi nudą prosto w oczy ziewać,
nauczyło jak na przekór śmiać się troskom prosto w twarz,
nauczyło kryć spojrzenie, kiedy mówisz, że mnie znasz...
Nauczyłeś mnie uporu, patrzeć dalej niźli dal,
nauczyłeś mnie być sobą pośród wszystkich Twoich lal,
nauczyłeś, że wciąż mogę dostać więcej niż dać chcę,
nauczyłeś jak wygrywać w Twoją własną, smutną grę...
Szkoła życia i przetrwania, być lub nie być , chcieć lub nie,
pod uśmiechem rozczulenia skrywać wściekły, tnący gniew,
z pośród gąszczy słów wyłuskać, te o które ranisz się
i odchodzić z wiedzą pustą, że wciąż bardziej kochasz mnie...
Ty i życie, dwaj mistrzowie, którym czasem karku gnę,
którym nie raz w furii wołam “ nie ustąpię bo tak chcę “,
raz ku słońcu uniesiona, to do dna pochylam się,
to znów padam na kolana by w szyderstwa skryć się śmiech...
Więc nim nazwiesz uległością to czym twarz zasłonić chcę,
nim upoisz się boskością wpierw dokładnie spojrzeć chciej,
kruchy lód ukrywa kipiel, w której jeszcze skąpiesz się
i zrozumiesz w końcu jedno, tak naprawdę nie znasz mnie...