… opisać co czuję? To raczej nie należy do rzeczy możliwych, nie da się opisać tylu myśli, emocji i życzeń, zbyt to wszystko poplątane. Zbyt daleko trzeba cofnąć się w czasie aby dotrzeć do sedna dnia dzisiejszego, zbyt wiele złych tropów po raz wtóry ujrzeć i je osądzić, aby móc spojrzeć na wszystko z dystansu, poprzecinać nitki, które wciąż ciągną się, znacząc ślad na ziemi. I już nie chcę eksperymentować na sobie, pozostawić jak jest, zrzucić losowi ten garb i udawać, że wszystko jest piękne. I nie jest ważne, że wbita zadra wciąż bólem potwierdza swoje istnienie, to można znieść, przyzwyczaić, można żyć udając iż owego bólu nie ma, można wciąż podążać przed siebie i zapominać o własnym cieniu, zagubionym w niedomówieniach, zaplątanym w niedokończone sprawy, w niewypowiedziane słowa. Można odejść tak po prostu i ożyć na nowo we własnym ciele, które wbrew chęciom wciąż będzie kusiło i zadawało kolejny ból innym. A wszystko to po to, aby samemu nie czuć. I tak, każdej nocy robić rachunek sumienia swemu życiu, aby stłamsić bunt sumienia, w drwiącej pokorze pochylać czoło i zabijać poczucie winy, za własną wiarę w przyszłość. I dojść tam, gdzie krzywe zwierciadła ukażą wykrzywioną twarz, gdzie odbicie oczu zawoła: i spójrz we mnie, zanurz się na chwilę w głębinę własnego zatracenia i zrozum siebie, i wytłumacz własnej duszy dlaczego ? Dlaczego na to pozwalasz, dlaczego? I nie ma wytłumaczenia, nie ma przebaczenia, jest tylko osądzenie bez kary. Karą jest życie poszarpane, marzenia zbutwiałe, myśli, jak chwast ukryte pomiędzy ścieżkami wygracowanymi, nie zakwitną, nie ucieszą, nie ujawnią się. Ot i to wszystko co pozostało. I tylko tam, gdzieś, gdzie pierwotny instynkt ukryty w liściach nadziei, gdzie kamienie przeszłości zakotwiczone w podświadomości, gdzie niechcianą burzą radości przebudza się minione, gdzieś tam śnisz jeszcze. W szumie drzew, w śpiewie ptaków odnajdujesz tę jedną chwilę, chwilę, dla której żyjesz. I próbujesz ocalenia, spijasz rosę nie wylanych łez, otulasz w mgłę ostygłe ciało i nie ożywasz. Stajesz na rozstaju przypadkowych dróg, przed połamanym krzyżem doświadczeń żałujesz za grzechy: moja wina, twoja wina – upada na rumowisko i rozgrzeszenia nie dostępuje. I już nie wybaczasz, jako i tobie nie wybaczono...